piątek, 2 kwietnia 2010

Wielki Piątek Męki Pańskiej

Oto drzewo krzyża, na którym zawisło zbawienie świata!



Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi,
Mąż boleści, oswojony z cierpieniem,
jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa,
wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic.
Lecz On się obarczył naszym cierpieniem,
On dźwigał nasze boleści,
a myśmy Go za skazańca uznali,
chłostanego przez Boga i zdeptanego.
Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy.
Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas,
a w Jego ranach jest nasze zdrowie.
(Iz 53, 3-5)

poniedziałek, 29 marca 2010

Rosnące zainteresowanie blogiem

W ostatnich dniach o stronie Defensores Crucis napisały 2 ogólnopolskie gazety: "Rzeczpospolita" oraz "Nasz Dziennik". Oba artykuły znajdują się na blogu.

Ponadto, w lutym x. Wojciech Zięba wypowiadał się dla "Gazety Wrocławskiej":
http://www.polskatimes.pl/fakty/kraj/222425,krucjata-do-men-krzyze-zawisna-w-szkolach,id,t.html#material_2

Dziękujemy za zainteresowanie naszym blogiem, prosząc jednocześnie o dalsze popularyzowanie go. Z pewnością przysłuży się to jego rozwojowi i będzie stanowiło dla nas motywację do dalszej pracy.

Wszelkie opinie, pytania oraz sugestie prosimy przesyłać na nasz adres e-mailowy: defensorcrucis@gmail.com

Defensores Crucis

"Nasz Dziennik": Warto zaglądać: defensorescrucis.blogspot.com

Grupa uczniów z XIV Liceum Ogólnokształcącego we Wrocławiu wraz z katechetą założyła blog "Defensores Crucis" poświęcony tematowi współczesnej obrony krzyży. To reakcja na rozreklamowane w "Gazecie Wyborczej" żądania czterech uczniów z tej szkoły, którzy żądali usunięcia krzyży z sal lekcyjnych. W blogu przedstawione są podobne sprawy z całej Polski.

- Ponieważ debata w naszym liceum odbyła się na forum młodzieżowym, a młode pokolenie znacznie lepiej porusza się w świecie wirtualnym, komputerowym, dlatego uznałem, że taka forma znakomicie dotrze do młodzieży - mówi "Naszemu Dziennikowi" katecheta ks. Wojciech Zięba, pomysłodawca bloga. - Pomysł założenia bloga powstał na gorąco, wiedziałem, że trzeba szybko pewne rzeczy powyjaśniać, ponazywać, nie można było czekać np. kilka miesięcy - tłumaczy katecheta.
Blog defensorescrucis.blogspot.com powstał po debacie, do której doszło w XIV Liceum Ogólnokształcącym we Wrocławiu, kiedy to kilkoro uczniów - zainspirowanych orzeczeniem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który nakazał zdjęcie krzyża w jednej z włoskich szkół - zgłosiło taki sam postulat we własnej szkole.
Ksiądz Zięba podkreśla, że argumenty tych uczniów znajdowały szerokie medialne odbicie, w przeciwieństwie do racji obrońców pozostawienia krzyży w liceum, dlatego też chodziło o ich nagłośnienie. - W mediach przedstawiono to całe nasze wystąpienie w obronie krzyża blado i w nieprzychylnym świetle, więc uznałem, że trzeba zaprezentować swoje racje na forum niezależnym - podkreśla duchowny.
Mimo że grupa zwolenników zdejmowania krzyży nie powiększyła się poza tę czwórkę uczniów, która podpisała petycję, to sprawa wciąż się tli. Przejawem tego jest pozwanie prof. Ryszarda Legutki za krytykę tej antykrzyżowej akcji. Ksiądz Wojciech Zięba broni europosła, uważając, że zareagował właściwie - zwłaszcza w obliczu medialnej nagonki na chrześcijan, jakoby ci dyskryminowali niewierzących.
Katecheta zwraca uwagę, że jedna z osób walczących z krzyżami w swoim blogu umieściła "rycinę przedstawiającą przebitego krzyżem polskiego orła". "Alegoria zapewne ma przedstawiać Polskę cierpiącą pod jarzmem (a nawet ostrzem) polskiego obskuranckiego katolicyzmu. Czy takie arcydzieło - wspomniane, jeśli dobrze pamiętam, podczas naszej debaty - nie zasługuje na proces tym bardziej?" - pyta duchowny w jednym z wpisów w blogu.
Katecheta podkreśla, że wymierzona w krucyfiksy akcja uczniów ma wsparcie nie tylko medialne, zwłaszcza wrocławskiego oddziału "Gazety Wyborczej", lecz także zewnętrzne. Jedna z uczennic ma powiązania z ateistycznym Stowarzyszeniem Racjonalistów.
Zgodnie z zamierzeniami jego założycieli blog jest pomyślany nie tylko jako bezpośrednia reakcja na wydarzenia z wrocławskiego liceum. Uczniowie wraz z katechetą chcą także informować "o wydarzeniach i problemach, które się z tym wiążą, i rozważać je w szerszym kontekście (dechrystianizacja współczesnego świata)".
I rzeczywiście w blogu możemy zapoznać się z informacjami na temat innych akcji znieważania krzyża, które nasiliły się po orzeczeniu Trybunału w Strasburgu. Chodzi m.in. o sprawę mieszkańca Świnoujścia, który domagał się od władz miasta zdjęcia krzyży wiszących w magistracie, czy podobny postulat ucznia z III LO w Sopocie, powiązanego - jak się okazuje - także ze Stowarzyszeniem Racjonalistów.
Przez trzy miesiące istnienia blog zanotował ok. 3 tys. wejść, co oznacza, że dziennie przegląda go kilkadziesiąt osób.

Zenon Baranowski

Źródło: www.NaszDziennik.pl

niedziela, 28 marca 2010

Polska: obecność krzyża w magistracie nie narusza dóbr osobistych

Sąd Okręgowy w Szczecinie oddalił w piątek powództwo mieszkańca Świnoujścia, który domagał się od gminy i miasta Świnoujście zdjęcia krzyży wiszących w magistracie – informuje polskieradio.pl. Lesław Maciejewski twierdził, że krzyż godzi w jego wolność wyznania, a obecność krzyża w sali sesyjnej uniemożliwia mu uczestniczenie w sesjach rady miejskiej.

Sąd Okręgowy uznał, że obecność tych symboli religijnych nie narusza dóbr osobistych pozywającego. Orzeczenie sądu nie jest prawomocne.

Maciejewski zapowiedział odwołanie się od wyroku. Powiedział, że jest zdeterminowany i dalej będzie walczyć w tej sprawie - jeśli zajdzie taka potrzeba, również przed Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu.

Źródło: polskieradio.pl

"Rzeczpospolita": Licealne wojny z krzyżami

Sopot: Jeden uczeń, nieporozumienie plus audycja w radiu TOK FM i afera gotowa

- Są rekolekcje, uczniów w szkole nie ma, ale telefony w tej sprawie ciągle są – wzdycha Danuta Klapper-Szczucka, pełniąca obowiązki dyrektora III LO w Sopocie. Już drugi dzień odpowiada na pytania dziennikarzy. Powód? Maturzysta z tej szkoły zażądał zdjęcia krzyży.

Pokrzyżować plany księdza

Uczeń Maciej Czerski napisał w tej sprawie petycję do dyrekcji III LO. "Symbole religijne w szkole to pogwałcenie konstytucji" – argumentował.

- Dostałem wiadomość, że nowy ksiądz chce wieszać krzyże we wszystkich salach (obecnie są tylko w tych, w których odbywają się lekcje religii – red.) i zacząłem działać – opowiada "Rz" Czerski. Petycję podpisał jako jedyny z 400 uczniów szkoły. Dyrekcja decyzji o zdjęciu krzyży nie podjęła.

Sprawę nagłośniło Radio TOK FM. Relacjonowało, że po proteście ucznia "krzyże pojawiły się wszędzie, nawet w miejsce godła". Temat podchwyciły inne media.

Na wpływ mediów liczył Czerski. – Będzie duży i szkoła nie zamiecie sprawy pod dywan. Liczę na wywołanie debaty społecznej – twierdził. W rozmowie z "Rz" przyznał, że działa w propagującym ateizm Polskim Stowarzyszeniu Racjonalistów.

Dyrektor Klapper-Szczucka była zaskoczona zamieszaniem. Przekonuje, że nikt nigdy poza maturzystą żadnych pretensji do krzyży nie miał. Zaznacza, że i temu uczniowi przez kilka lat nauki krzyże nie przeszkadzały. – Nie dowieszamy krzyży. Nie ma agitacji. A krzyże są tam, gdzie odbywają się lekcje religii – wyjaśnia. Czy zastępują godła? – W ferie był remont kilku sal. Godła były zdjęte, bo trzeba było je naprawić – tłumaczy.

Mimo rozgłosu żaden z uczniów formalnie Czerskiego nie poparł. Nikt nie zaproponował napisania nowej petycji i złożenia pod nią podpisu.

Dwa dni rozmów z dziennikarzami zmęczyły nie tylko dyrektorkę, ale też Czerskiego. Czy dalej będzie walczył z krzyżami w szkole? – To nie jest moim życiowym priorytetem i na tak radykalne ciągnięcie tego nie mam czasu. Mam maturę – odpowiada i zapewnia: – Na nowo żadnej petycji nie chcę pisać, choć głosy poparcia są z różnych stron.

Spór o symbole, proces o "smarkaczy"

Awantury o krzyże zaczęły się po wyroku Europejskiego Trybunały Praw Człowieka w Strasburgu, który rozpatrując w 2009 r. skargę z Włoch, stwierdził, że wieszanie krzyży w szkolnych klasach to naruszenie prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami. Uznał też, że naruszają wolność religijną uczniów.

W grudniu 2009 r. wybuchła awantura o szkolne krzyże we wrocławskim XIV LO. Dziś po niej nie ma śladu.

– Roma locuta, causa finita (Rzym przemówił, sprawa zakończona – red.) – tak ks. Wojciech Zięba, katecheta z "czternastki", kwituje decyzję dyrektora, że kilka krzyży w klasach pozostanie na swym miejscu.

– Po płomieniu rewolucji nie ma śladu – żartuje. – Grupa zwolenników zdejmowania krzyży nie rozszerzyła się poza czwórkę uczniów, która podpisała petycję, więc temat nie wraca nawet na lekcjach religii.

Inaczej uważa Tomasz Chabinka, maturzysta i jeden z autorów petycji w sprawie krzyży. - Znaleźliśmy zrozumienie dla naszych racji u sporej grupy uczniów "czternastki" – przekonuje i zauważa, że dzięki wywalczonej przez nich interpretacji MEN, że o krzyżach decyduje społeczność szkolna, dyrekcje placówek nie będą mogły unikać dyskusji na ten temat. Ale dziś licealistów "czternastki" bardziej interesuje to, jak zakończy się sprawa sądowa o ochronę dóbr osobistych, którą dwójka uczniów wytoczyła prof. Ryszardowi Legutce. Dolnośląski europoseł PiS nazwał inicjatorów akcji zdejmowania krzyży rozwydrzonymi smarkaczami, a ich zachowanie – szczeniacką zadymą.

Chabinka uważa, że było to obraźliwe i poniżające. Oprócz przeprosin w mediach uczniowie domagają się 5 tys. zł nawiązki na stowarzyszenie Młody Wrocław.

Legutko nie chce komentować pozwu. Jego słów broni ks. Zięba. – To właściwe odreagowanie po tej medialnej opresji wobec wierzących za rzekome prześladowanie mniejszości – mówi katecheta. Po szkolnej debacie uruchomił z uczniami blog zwolenników krzyży (www.defensorescrucis.blogspot.com).

Tam też broni Legutki, podając przykład umieszczenia przez jednego z blogerów ryciny przedstawiającej przebitego krzyżem polskiego orła. "Alegoria zapewne ma przedstawiać Polskę cierpiącą pod jarzmem polskiego obskuranckiego katolicyzmu. Czy takie arcydzieło nie zasługuje na proces znacznie bardziej?" – pisze ks. Zięba. – "Profesorowi Ryszardowi Legutce polecam wspomniany rysunek i wiele innych prostackich komentarzy jako koronny argument w dyskusji na temat poziomu kultury i intelektu naszych "skrzywdzonych" przez profesora adwersarzy".

Ks. Zięba ubolewa, że zamiast merytorycznej dyskusji dostaje e-maile z obelżywymi piosenkami i rysunkami młotka, którym powinien puknąć się porządnie w czoło. – To ostatnie oceniam jako atrybut męczeństwa – uśmiecha się katecheta z XIV LO.

Rzeczpospolita
http://www.rp.pl/artykul/394704,452366.html

wtorek, 23 marca 2010

Włochy: rząd deklaruje obronę krzyża

„W imię cywilizacji i wolności” Włochy prowadzą walkę w obronie krzyży w szkołach i miejscach publicznych – deklaruje minister spraw zagranicznych Franco Frattini. Szef włoskiej dyplomacji wziął udział w zakończeniu uroczystości ku czci patrona Europy św. Benedykta w opactwie na Monte Cassino.

Nie chodzi tu o zajęcie stanowiska natury konfesyjnej ani tym bardziej o odmawianie prawa do tego, by wierzyć lub nie, zagwarantowanego w naszej konstytucji. Chcemy natomiast powtórzyć, że każde państwo powinno móc zgodnie z własną historią, kultura i tradycją, określać relacje między sfera publiczną a sacrum – powiedział Frattini. Minister dodał, że jego zdaniem ostatnio częściej broni się w Europie praw osób niewierzących, niż wierzących.

Źródło: KAI
Za: PiotrSkarga.pl

sobota, 13 marca 2010

Filip Maria Muszyński: In Hoc Signo Vinces


Bitwa przy Moście Mulwijskim, 28 października 312 roku


Historia potrafi zaskakiwać. Pierwsza w dziejach świata bitwa toczona pod znakiem krzyża nie była elementem wojny religijnej, ale politycznych zmagań w pogańskim Cesarstwie Rzymskim. Zmagań między Konstantynem a Maksencjuszem.

Sytuacja w cesarstwie była wówczas niezwykle skomplikowana, wielu wpływowych dowódców i polityków sięgało po władzę, toczyły się walki o dominację. Maksencjusz faktycznie panował w Rzymie już od 306 roku, choć jego władza nie została wtedy uznana przez pierwszego Augusta - Galeriusza . W 307 roku udało się Maksencjuszowi opanować Italię i samowolnie przyjął wtedy tytuł Augusta.

Konstantyn, syn tetrarchy – Konstancjusza Chlorusa - panował w tym czasie w Galii. W 310 roku uzyskał on zgodę od Galeriusza na używanie tytułu Augusta. Wkrótce postanowił rozprawić się z Maksencjuszem i odebrać mu władzę w Italii.

Po zwycięstwach Konstantyna pod Suzą, Turynem, Mediolanem i Weroną, do decydującej bitwy doszło niedaleko Rzymu – przy Moście Mulwijskim. Kilka dni przed bitwą Konstantyn i jego wojsko ujrzeli na niebie świetlisty znak krzyża z napisem In hoc signo vinces (pod tym znakiem zwyciężysz). Następnej nocy ukazał się cesarzowi Chrystus i polecił wykonanie sztandaru na podobieństwo tego znaku. Sporządzono więc według wskazań naszego Pana znak legionowy, zwany labarum. Natomiast w przeddzień bitwy cesarz miał sen, w którym dostał polecenie umieszczenia na tarczach swoich żołnierzy „niebiańskiego znaku Boga” – był to monogram Chrystusa składający się z greckich liter „chi-rho”.

28 października 312 roku przy Moście Mulwijskim rozegrała się wielka bitwa między Konstantynem a Maksencjuszem. Maksencjusz przygotował co prawda Rzym do obrony, ale postanowił zmierzyć się z Konstantynem w polu. Poprowadził swe wojska na północ i przerzucił Mostem Mulwijskim na drugą stronę Tybru, po czym podążył wzdłuż rzeki, ale tam drogę zagrodziły mu wojska Konstantyna, które oskrzydliły go i zamknęły w pułapce między Tybrem a pobliskimi wzgórzami. W tej sytuacji żołnierze Maksencjusza rzucili się do ucieczki i zginęli w nurcie rzeki wraz ze swym wodzem. Następnego dnia zwycięski Konstantyn wjechał do Rzymu. Wkrótce potem cesarz ogłosił się poddanym Krzyża, kazał też wybudować swój pomnik z krzyżem w ręce i napisem: „Pod tym znakiem zbawienia, prawdziwym świadectwem męstwa, ocaliłem Twoje miasto i uwolniłem je od tyrana”.

Cesarz uwierzył, że swoje zwycięstwo zawdzięcza Chrystusowi. Już w rok po tych wydarzeniach wydał edykt mediolański, który sprawił, że święta religia chrześcijańska została uznana w całym cesarstwie. Oznaczało to koniec prześladowań i było wielkim wydarzeniem w historii Kościoła Świętego, zaczęły powstawać chrześcijańskie bazyliki, rozwijać się miejsca kultu, kształtowała się hierarchia kościelna, zwalczano herezje i obalano pogańskie idole. Nastał świt cywilizacji chrześcijańskiej.

W 312 roku Konstantyn nie wiedział jeszcze, jak wielkie znaczenie będzie miała bitwa przy Moście Mulwijskim, ale mimo to, jeszcze jako poganin, zaufał Chrystusowi – i zwyciężył. Później wiele dobrego zrobił dla Kościoła, ale chrzest przyjął dopiero przed śmiercią. Powinniśmy pamiętać, że i dziś Krzyż Święty jest jedynym znakiem, który przynosi prawdziwe zwycięstwo, więc za nic w świecie nie możemy go wymazać z naszych tarcz.

Filip Maria Muszyński

wtorek, 9 marca 2010

x. Wojciech Zięba: Problem "rozwydrzonych smarkaczy", czyli Imperium kontratakuje

Przeciwnicy krzyża są niestrudzeni. Ochłonęli już po grudniowej debacie w czternastym liceum we Wrocławiu i znowu atakują. Media informują, że "uczniowie XIV LO złożyli pozew przeciw europosłowi Ryszardowi Legutce". Chcę ponownie podkreślić, że tego rodzaju określenia stwarzają fałszywy obraz jakoby to "pół szkoły", a może i wszyscy żyli tylko jednym pragnieniem - zdjąć krzyże! Tymczasem to NADAL TA SAMA MALEŃKA GRUPKA osób, która domagała się usunięcia krzyży. Dzięki tej grupce także ja znowu jestem przepytywany przez media i po raz drugi, wbrew własnej woli, muszę występować w roli "eksperta".

Nie będę oceniał słów profesora Legutki. Jedno wiem na pewno - wytaczanie procesu w takiej sprawie jest żałosne i wygląda na rozpaczliwą próbę złapania drugiego oddechu i ponownego wypłynięcia na powierzchnię. W związku z tym mam pytanie: jeśli dobrze pamiętam, jedna z osób walczących z krzyżami na swoim blogu umieściła rycinę przedstawiającą przebitego krzyżem polskiego orła. Alegoria zapewne ma przedstawiać Polskę cierpiącą pod jarzmem (a nawet ostrzem) polskiego obskuranckiego katolicyzmu. Czy takie arcydzieło - wspomnaniane, jeśli dobrze pamiętam, podczas naszej debaty - nie zasługuje na proces znacznie bardziej? (A pewnie takich przykładów można znależć dziesiątki.) Nie jestem pieniaczem i sprawy sądowe budzą we mnie, delikatnie mówiąc, niechęć. Ale może warto odpowiedzieć nadwrażliwym przeciwnikom krzyża, że znacznie wredniejszym posunięciem jest umieszczanie tego rodzaju rysunków i komentarzy, bo one godzą i w ojczyznę, i w wyznawaną wiarę. Patetyczne słowa? Owszem, ale sądzę, że proces w takiej sprawie jest znacznie głębiej uzasadniony, wygranie procesu bardziej prawdopodobne (myślę, że odszkodowanie za straty moralne może być bardzo wysokie). A Profesorowi Ryszardowi Legutce polecam wspomniany rysunek i wiele innych prostackich komentarzy jako koronny argument w dyskusji na temat poziomu kultury i intelektu naszych "skrzywdzonych" przez Profesora adwersarzy.

x. Wojciech Zięba

sobota, 20 lutego 2010

x. Wojciech Zięba: Zła nowina, czyli tragiczna wizja posępnego profesora

Podczas debaty w "czternastce" mieliśmy możliwość przyjrzeć się tym, którym przeszkadza krzyż. Dla mnie najbardziej wstrząsającym było odkrycie, jak bardzo smutni i "zagniewani" są ci ludzie... Największym autorytetem w "drużynie" przeciwników krzyża" był niewątpliwie prof. Jan Hartman - przed debatą dochodziły do mnie głosy, że to właśnie on rozniesie w pył fanatycznych obrońców krzyża. Tymczasem zobaczyliśmy człowieka, który z trudem tłumił irytację i nie odróżniał się od całej reszty swojej ekipy. Ostatnio przeczytałem jego artykuł w "Tygodniku Powszechnym" z 31-ego stycznia 2010 r. (nr 5), a także odpowiedź arcybiskupa Józefa Życińskiego ("Śmierć czy kenoza?", TP nr 5). Proszę nie posądzać mnie o manipulację - po prostu nie mam tyle energii, a pewnie i wiedzy, żeby napisać precyzyjną recenzję "Złej Nowiny" (bo tak -nomen omen- zatytułowany jest artykuł J.H.), ale na szczęście uczynił to ksiądz arcybiskup. Ja ograniczę się do kilku cytatów i krótkiego komentarza:

"Tragizm naszego położenia, tragizm nowej i ostatecznej śmierci Boga polega na tym, że nie wierząc naprawdę, nie umiemy też naprawdę cierpieć ani kochać, że wraz z prawdą wiary opuściła nas autentyczność i powaga egzystencji".

"Śmierć Boga sprowadza powolną, choć bezbolesną śmierć na nas samych; dlatego Nietzsche uważał, ze jesteśmy >ostatnimi ludźmi<."

"Jest jednak taki stan, gdy jeszcze wierzymy, lecz czujemy, że jest to już wiara zatruta (...) I właśnie w tym miejscu znaleźli się wierzący naszego świata. W tym miejscu znaleźli się również Polacy: na progu narodowej tragedii bezpowrotnej utraty wiary."

Następnie Profesor wprawną ręką kreśli trójkąt: tradycjonalizm, relatywizm, indyferentyzm:
"Skoro nie ma szans, by być wiernym w sposób naturalny i autentyczny, skoro wiara człowieka oświeconego przemienia się w miałki sentymentalizm i relatywizm religijny, a najgorliwsi stoją na straconych pozycjach wrogów nowoczesności, w dodatku postępując niekonsekwentnie jako >obrońcy tradycji<, to może lepiej dać sobie z tym wszystkim spokój".

"...możemy zyskać złudzenie, że jest jakieś wyjście z pułapki śmierci Boga, że można w jakiś sposób pozostać wyznawcą w nowoczesnym świecie. A jednak to tylko złudzenie - wszak trójkąt jest nakreślony, a jego wierzchołki znaczą trzy klęski. Ktokolwiek stoi w tym polu ponosi klęskę tak czy inaczej."

Myślę, że cały ten artykuł może nam pomóc w zrozumieniu (częściowym przynajmniej...) walczących ateistów. Chociaż kategoryczność stwierdzeń i pewność siebie są uderzające (a może nawet denerwujące), to jednak często stoją za nimi po prostu ból i rozpacz. W dodatku nie możemy zaprzeczyć, że również my, chrześcijanie doświadczamy wielu trudności, upadków, dramatów...
A jednak buntuję się, kiedy słyszę -jak się określił Emil Cioran (zob. artykuł abpa J. Życińskiego)- "filozofa wyjącego":

"Obrońcy wiary i religii! Poddajcie się! Opuśćcie okopy Świętej Trójcy! Ponieśliście całkowitą klęskę!"

I przyłączam się do opinii arcybiskupa J. Życińskiego, który pisze:
"Leszek Kołakowski... widział zarówno w koncepcji śmierci Boga, jak i we współczesnym pragmatyzmie zagrożenie związane z możliwością odrzucenia samej idei człowieczeństwa i godności osoby ludzkiej... Dlatego niekwestionowalne pozostaje dla niego stwierdzenie, że wiara religijna stanowi fundament ludzkiego bytu. Na przekór piewcom pesymizmu, którzy deklarują kulturową śmierć chrześcijaństwa, Kołakowski twierdził jednoznacznie: >nie jest prawdą, że żyjemy w cywilizacji postchrześcijańskiej<. Nie jest prawdą dopóki istnieją w naszej kulturze >chrześcijanie tego samego pokroju ducha, co dawni męczennicy<".

x. Wojciech Zięba

poniedziałek, 8 lutego 2010

Piotr Tadeusz Waszkiewicz: W krzyżu zbawienie!

"Wielu ludziom zbyt surowy wydaje się nakaz: Zaprzyj się samego siebie, weź swój krzyż i idź za Jezusem. Jednak znacznie surowszy będzie wyrok, który zabrzmi w Dniu Ostatecznym: Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny (Mt 25,41)." – Tomasz a Kempis, O naśladowaniu Chrystusa, ks. II, rozdz. XII

W panteonie bożków masowo czczonych w naszych czasach niepoślednie miejsce zajmuje wygoda. Wygodny człowiek idzie przez życie po linii najmniejszego oporu, w uniwersalnych dżinsach i adidasach, stołuje się w barach szybkiej obsługi, na imieninach zawsze życzy zdrowia, bo zdrowie jest najważniejsze. Pewno, że zdrowie! Wygodny człowiek nie uzna za ważniejsze od zdrowia życia, dlatego zarówno w odniesieniu do siebie, jak i innych, uważa, że lepiej „godnie” umrzeć niż cierpieć. Oczywiście – on także cierpi. Chateaubriand zauważył: „dajcie największemu biedakowi wszystkie skarby świata, każcie mu zaniechać pracy, zaspokójcie jego potrzeby, a nim minie kilka miesięcy, znów będzie wydany na pastwę zgryzot i nadziei”. Na tym świecie nie można bowiem przed zgryzotami, a więc cierpieniem, uciec – człowiek wygodny cierpi więc, lecz cierpienia w najmniejszym nawet stopniu nie akceptuje. Można powiedzieć, że – „nie cierpi cierpienia”. Jest to postawa dokładnie przeciwna postawie katolika.

„Vivere est militare” – powiada katolik. Królestwo niebieskie zdobywa się gwałtem. Przez cierpienie nasz Pan zbawił świat – a my mamy go naśladować; zapierając się samych siebie i dźwigając własny krzyż. Cierpienie jest wielką, jakkolwiek niełatwą, łaską – łaską powszechnie marnowaną. Św. o. Pio z Pietrelciny żalił się kiedyś, że przychodzą doń ludzie proszący o modlitwę w intencji uwolnienia ich od cierpienia. „Nie wiedzą, że cierpienie jest najcenniejszym, co mają” – powiedział. Święta s. Faustyna stwierdziła, że gdyby aniołowie mogli zazdrościć, to by ludziom zazdrościli dwóch rzeczy: Komunii św. oraz cierpienia. Tyle, że aby cierpienie stało się skarbem, musi być cierpliwie znoszone! Można je przyrównać do róży, którą – jednym aktem strzelistym – ofiarować można Panu Bogu lub Najświętszej Panience. Oczywiście, można także cisnąć ją w błoto, jeżeli zamiast aktu strzelistego wypowie się przekleństwo… Pięknie mówił o tym w jednym ze swych kazań św. Jan Maria Vianney:

Pewien kapłan wygłaszał w szpitalu kazanie do chorych – kazanie o cierpieniach. Wykazał w nim, jak bardzo podoba się Bogu, kiedy chrześcijanin spokojnie znosi swoje krzyże. Nauki tej słuchał człowiek, który chorował od wielu lat. Po kazaniu człowiek ten zaczął się smucić i płakać. Ksiądz spytał go, co się stało, czy ktoś nie zrobił mu jakiejś krzywdy. „Nie – odpowiedział chory – do nikogo nie mam żalu, tylko do siebie samego”. „Jak to?” – pyta zdziwiony ksiądz. „Ojcze, tyle lat choruję i wszystkie zasługi straciłem z powodu mojej niecierpliwości. A gdybym był ze spokojem znosił chorobę, jak wielkie bym zebrał skarby na życie wieczne”!

Mało kto dzisiaj zbiera w ten sposób skarby na życie wieczne – trzeba atoli zaznaczyć, że nie jest to bolączką dotykającą nasze czasy w sposób szczególny. Już Tomasz a Kempis pisał: „Wielu jest teraz takich, którzy chcieliby się znaleźć z Jezusem w królestwie niebieskim, ale niewielu, którzy dźwigają Jego krzyż. Wielu pragnie pociechy, ale niewielu cierpienia. Wielu chętnie towarzyszyłoby Mu w ucztowaniu, ale niewielu w poście. Wszyscy chcą się z Nim weselić, ale niewielu gotowych jest trudzić się dla Niego”. Tyle, że w jego czasach podkreślano, jak trudno dostać się do nieba – a dzisiaj wielu wydaje się, że po życiu nie znającym umartwień i cierpień powędrują prosto do nieba. Nic bardziej mylnego. „I dzisiaj grzechy są tak samo wstrętne w oczach Bożych, jak były w pierwszych wiekach Kościoła” – grzmiał św. Proboszcz z Ars, wzywając parafian do pokuty: z pewnością także przez ostatnie półtora wieku (które dzielą nas od śmierci patrona kapłanów) nie zmieniło się to.

Człowiek zatem ma cierpieć – brzmi to okrutnie, ale cóż innego wypada czynić stworzeniu, które bezmiarem cierpienia zbawił Pan Jezus? „Jesteście członkami Jezusa Chrystusa – pisał św. Ludwik Maria Grignion de Montfort – jakiż to zaszczyt! Jak bardzo jednak trzeba z tego powodu cierpieć! Głowa jest ukoronowana cierniem, a członki miałyby być uwieńczone różami? Głowa jest policzkowana i ubłocona w drodze na Golgotę, a członki miałyby być namaszczone wonnościami na tronie? Głowa nie ma gdzie spocząć, a członki wylegiwałyby się rozkosznie na puchowym łożu? Byłoby to niesłychaną potwornością”.

W tym kontekście należy niejako odwrócić cytowaną powyżej myśl Chateaubrianda (jakkolwiek zmiana ta pozostanie w zgodzie z duchem Geniuszu chrześcijaństwa): Bogu dzięki za to, że na tej ziemi nie można uciec od cierpienia! Bogu dzięki za to, że niezależnie od pozycji społecznej, od statusu materialnego, od dobrego imienia – niezależnie od wszystkiego: wszyscy możemy cierpieć. Najrozmaitsze są ludzkie troski i zgryzoty, ale nikt nie jest od nich wolny. Każdy zatem ma w ręku ten wspaniały oręż do walki o świętość. Pozostaje umiejętnie zeń korzystać. Władca Albanii, książę Jerzy Kastriota (zwany Skanderbegiem), walcząc z Turkami zasłynął z ogromnej siły. Będąc pod jej wrażeniem, sułtan turecki prosił go o pokazanie miecza, którym książę głowy ścinał jak makówki. I rzeczywiście: Kastriota posłał miecz sułtanowi, lecz ani ten, ani jego dworzanie, nie potrafili nawet unieść broni. Rozgniewany sułtan odsyłając miecz przekazał Skanderbegowi, że nie jest możliwe, żeby ten nim walczył w bitwie; więc żeby z sułtana nie kpił. Skanderbeg odpowiedział jednak: „miecz ci pokazałem, nie ramię”. Na nic więc mieć dobry oręż, jeśli nie można zeń korzystać.

Św. Josemaria Escriva radzi: „kochać Krzyż, to znaczy umieć chętnie wyrzekać się siebie z miłości do Chrystusa, choćby to kosztowało, i dlatego, że to kosztuje…”

Tymczasem dzisiaj krzyż jest usuwany zewsząd. Batalie o krzyże w miejscach publicznych, w salach szkolnych, sądowych, samorządowych to tylko jedna warstwa zagadnienia. Inną kwestią jest dobrowolna ucieczka od krzyża samych chrześcijan. Zaniedbywany jest już sam znak Krzyża świętego – czyli zewnętrzny znak chrześcijanina, przez który w najprostszy sposób wyznaje się główne tajemnice wiary chrześcijańskiej (poprzez słowa – tajemnicę Trójcy Świętej; poprzez kształt Krzyża – tajemnicę Odkupienia). Kardynał Gasparri w swoim katechizmie pisał: „Jest pożytecznie, a nawet bardzo pożytecznie żegnać się często i pobożnie Krzyżem świętym, zwłaszcza na początku i na końcu czynności (…) Ponieważ znak ten, gdy się go czyni należycie, jest zewnętrznym aktem wewnętrznej wiary, i dlatego ma on tę moc, że pobudza wiarę, zwycięża wzgląd ludzki, oddala pokusy, odwraca niebezpieczeństwa grzechu i zjednuje u Boga inne łaski”. Jak bardzo praktyka ta jest współcześnie zaniedbywana, nie trzeba dowodzić. Ograniczmy się do najprostszego przykładu: o ile w domach (choć także, niestety, coraz rzadziej) zwyczaj ten jest jeszcze praktykowany, o tyle widok osoby czyniącej żegnającej się przed posiłkiem w restauracji stanowi nieomal sensację. Coraz częściej także nieświadomi katolicy obwieszają się wprost pogańskimi talizmanami – wyrzucając w kąt „mało oryginalne” krzyżyki…

„Trudne jest dzisiaj życie chrześcijanina. – pisał Plinio Correa de Oliveira – Zobowiązany prowadzić nieustanną walkę z samym sobą, aby żyć w zgodzie z Boskimi przykazaniami, wydaje się czymś dziwacznym w świecie, w którym za najwyższe wartości uznaje się nieraz życiowe uciechy i dogadzanie własnym namiętnościom. Ciąży nam na ramionach krzyż wierności Twojemu Prawu, Panie. I czasami wydaje nam się, że brakuje nam tchu”. Skąd więc czerpać siły do dźwigania krzyża? Z Krzyża Chrystusowego, z przykładu świętych, z modlitwy, z Eucharystii.

Po pierwsze, z męki Pana Jezusa. Święty Franciszek Salezy radził: „Spoglądaj często oczyma duszy na Jezusa ukrzyżowanego, obnażonego, bluźnionego, spotwarzanego, opuszczonego, przywalonego wszelkim rodzajem tęsknoty, smutków i cierpienia. I zważ, że wszystkie twoje cierpienia, tak co do jakości, jak co do ilości, są w porównaniu z Jego cierpieniami jakby niczym, i że cierpienia twoje dla Niego nigdy nie dorównają Jego cierpieniom dla ciebie”. Rzeczywiście, męka naszego Pana, którą powinniśmy mieć zawsze przed oczami, w każdej sytuacji pomaga w zachowaniu prawdziwie chrześcijańskiego umiaru. W cierpieniu pociesza, w radości powściąga. „Prośmy Go, by obdarzył nas takim wspomnieniem tej straszliwej i haniebnej śmierci i męki, abyśmy zasłużyli za życia na Jego łaskę, a po śmierci na Jego najświętszą chwałę. Który żyje i króluje na wieki wieków. Amen” – tak się modlił św. Bernardyn. Takiej łaski dostąpił pewien pustelnik, któremu (wedle Ludolfa) ukazał się przybity do krzyża, pokryty ranami Pan Jezus, mówiąc: „Patrz na Mnie, a choćby twoje serce było twardsze niż skały, skruszy się na widok boleści, jakie poniosłem za grzechy rodzaju ludzkiego”.

Po drugie, z przykładu świętych. Niezliczone rzesze męczenników Chrystusowych ponosiło w Jego imię męczarnie nieporównanie straszniejsze od naszych drobnych nieprzyjemności. „Spójrzcie, moi drodzy Przyjaciele Krzyża – pisał św. Ludwik Maria Grignion de Montfort –na rzeszę apostołów i męczenników pokrytych szkarłatem własnej krwi; na tyle dziewic i tylu wyznawców, ogołoconych, upokorzonych, wygnanych, odtrąconych”. I dzisiaj nie brak na świecie chrześcijan, którzy cierpią prawdziwe prześladowania w tak wielu częściach świata – pamiętając o nich, warto powtórzyć za św. Franciszkiem Salezym: „Zaprawdę, moje trudy są odpoczynkiem, a moje ciernie różami w porównaniu do tych wszystkich, którzy bez opatrzenia, bez pociechy, bez ulgi, żyją w ciągłej śmierci, przyciśnięci bez porównania cięższymi utrapieniami”.

Po trzecie, z modlitwy. Jak pisał św. ks. Alojzy Orione: „Nie prośmy Jezusa, by uwolnił nas od utrapień i krzyży, bo byłoby to największym nieszczęściem. Prośmy Go raczej, abyśmy zawsze spełniali tylko Jego wolę, tak jak będzie nam ona oznajmiona przez święty Kościół”. Modlitwa o posłuszeństwo i o siły do niesienia krzyża ma wielką moc. Natomiast „łaska, której Bóg nigdy nie odmawia, jest w stanie sprawić to, czego nie mogą uczynić zwykłe siły naturalne” (Plinio Correa de Oliveira).

Po czwarte – i najważniejsze – z Eucharystii. Wielki kaznodzieja węgierski, Tihamer Toth, wołał: „Nie zniechęcajmy się, nie upadajmy na duchu, kiedy nas Chrystus prowadzi po skalistych drogach cierpienia i pyta: Czy chcesz wypić do dna ten kielich cierpienia? Nie przerażajmy się tym pytaniem! Uklęknijmy przed Eucharystią i odpowiedzmy: Wiesz Panie, że chcę… potrafię… ściślej mówiąc chciałbym… a jeśli nie umiem, to mnie naucz, jak trzeba kochać cierpienie. Daj mi siły, żebym pożywając Twoje Najświętsze Ciało i Krew, mógł w każdej chwili pokornie wychylić kielich cierpienia, jak Tyś go wypił przyjąwszy z rąk Ojca. Daj, żeby Eucharystia była dla mnie prawdziwą pomocą w potrzebach życia”.

Jak pisał Tomasz a Kempis: „Jeżeli człowiek rozda cały swój majątek, niczego nie dokonał; jeżeli odpokutuje za swoje grzechy, uczynił niewiele; jeżeli zdobędzie całą wiedzę, wciąż ma przed sobą daleką drogę; jeśli stanie się bardzo cnotliwy i żarliwie pobożny, nadal nie osiągnął celu, gdyż nie zrobił tego, co najważniejsze. Cóż więc takiego powinien uczynić? Wyrzekłszy się wszystkiego, niech wyrzeknie się samego siebie, a porzuciwszy samego siebie, niech porzuci wszelką miłość własną”. Albowiem, „Bogu winniśmy oddać wszystko, absolutnie wszystko, a kiedy już oddamy wszystko – powinniśmy oddać jeszcze nasze własne życie” (Plinio Correa de Oliveira).

Kiedy jednak człowiek zjednoczy swój krzyż z wolą Bożą poprzez akt posłuszeństwa (fiat!), zaraz napełni się radością i pokojem (św. Josemaria Escriva). „Jeśli chętnie niesiesz krzyż, on także cię niesie i zaniesie do upragnionego celu, gdzie skończy się cierpienie, które tutaj nie ma końca” (Tomasz a Kempis).

Piotr Tadeusz Waszkiewicz