niedziela, 27 grudnia 2009

Przemilczana "Chrześcijańska Europa" J.H.H. Weilera


Debata z 16 grudnia 2009 r. na temat obecności krzyży w polskich szkołach zakończyła się klęską przeciwników krzyży. Nic zatem dziwnego, że od tamtej pory "Gazeta Wyborcza", wspierająca swoimi działaniami tych, którym symbol nieskończonej Miłości Boga do człowieka przeszkadza, robi wszystko, aby dyskusję przedstawić jako niemerytoryczną. 17 grudnia, dzień po debacie, p. Jacek Harłukowicz (dziennikarz "GW") napisał:
Zamiast merytorycznej rozmowy - show i pyskówka. Tak skończyła się debata "Czy powinno się usunąć krzyże z klas szkolnych" we wrocławskim XIV LO. Krucyfiksy zostają na ścianach, ich przeciwnikom ksiądz rozdawał... zabawki.
Cały artykuł został zaś przez niego zatytułowany Krzyże, misie i pistolety.
Całą debatę można obejrzeć na Youtube, więc nie warto nawet komentować absurdalnego stwierdzenia, że była ona niemerytoryczna. Każdy trzeźwo myślący świadek dyskusji wiedział po jej zakończeniu, że "Gazeta Wyborcza" spłyci całość do ostatnich 2 minut, ponieważ reszta (2 godziny) jest dla niej wysoce niewygodna. Dlaczego? Z prostej przyczyny - przeciwnicy obecności krzyży w polskiej przestrzeni publicznej nie potrafili obronić swojego stanowiska, przemilczeli niejeden argument drugiej strony.
Warto natomiast zwrócić uwagę na pewien fakt - x. Wojciech Zięba zanim wręczył zabawki trójce uczniów przeciwnych krzyżom (który to gest miał być wyrazem poczucia humoru, a nie pogardy czy wyśmiania oponentów), podarował im książki "Chrześcijańska Europa", autorstwa ortodoksyjnego Żyda J.H.H. Weilera, który zachwycił się chrześcijańskim dziedzictwem Starego Kontynentu. Jak można się łatwo domyślić - "Gazeta Wyborcza" rozmyślnie ów fakt przemilczała.


W tym miejscu warto przytoczyć fragment wspomnianej książki:
"A teraz pozwólcie, że przejdę do czegoś oczywistego. Zawsze pociągała mnie historia opowiedziana w XIII rozdziale Księgi Liczb oraz w rozdziale I Księgi Powtórzonego Prawa - o ludziach, których posłano, aby zbadali Ziemię Obiecaną: mitte viros qui considerent terram Chanaan! W tekście hebrajskim użyto słowa "turu" - to pierwsi turyści! Wyobraźmy więc sobie turystów, których wysłano dla zbadania europejskiej Ziemi Obiecanej. Niech wylądują na przykład w Palermo i wyruszą na północ, przemierzając Włochy Austrię i Słowenię, docierając wreszcie do Niemiec. Następnie jedni niech skierują się dalej na północ, do krajów skandynawskich, inni na zachód, do Beneluksu i przez Francję na Półwysep Iberyjski; jeszcze inni niech wybiorą się na wschód w celu zbadania obszarów, które do niedawna nazywano Europą Wschodnią.

Jaką zdaliby nam relację? Byłaby to opowieść o niewielkim, niestety, kontynencie, różnorodnym niczym wieża Babel - bogatym i skupiającym bardzo różniące się narody zamieszkujące terytoria o odmiennej topografii i klimacie, porozumiewające się wieloma językami, odwołujące się do różnych historii (choć dotyczących czasem tych samych wydarzeń). Każdy z tych narodów chlubi się własnymi zdobyczami kultury, i zapewnia, że to jego kuchnia (a przynajmniej kawa, likiery, chleb) jest najlepsza, a jeziora (lub też morze niebo, góry, język, a nawet kobiety) - najpiękniejsze. Każdy też zdecydowany jest zachować wszystkie te odrębności.

Gdzie więc w całym tym "pomieszaniu" odnaleźć Europę?
Po krótkim zastanowieniu podróżnicy wspomnieliby niewątpliwie cuda wspólnego rynku europejskiego, dzięki któremu te tak bardzo różniące się narody podobnie się ubierają (w stroje wykonane zazwyczaj w Chinach), używają bardzo podobnych narzędzi i wyposażenia (wykonanego w Japonii, na Tajwanie lub w Korei), oglądają te same filmy (nakręcone - o zgrozo! - w Stanach Zjednoczonych) i zasypiają przy podobnych programach telewizyjnych, przerywanych niemal identycznymi reklamami (zrealizowanymi - przynajmniej to - w Europie).

Jednakże odkrywcy Europy opowiedzieliby też zapewne o innych swoich spostrzeżeniach. O tym, że wszędzie, gdzie mieszkają ludzie, nawet w najmniejszej miejscowości, na każdym cmentarzu, nad wszystkimi niemal grobami - choć pokrywać je mogą napisy w różnych językach - prawie zawsze wznosi się ten sam chrześcijański krzyż. I bez względu na to, czy grób pochodzi z roku 1003, 1503 czy 2003 - dla każdego odwiedzającego cmentarz krzyż ten znaczy zawsze to samo.

Opowiedzieliby następnie, że nie ma miasta ani nawet większej wsi bez choćby jednego chrześcijańskiego kościoła. Tak jest przynajmniej w Europie zachodniej, gdzie wolność religii nie jest zdobyczą nową, a chrześcijaństwo w ciągu wieków wyrażało się również w budowaniu kościołów. W niektórych miejscowościach kościoły te mogą stać puste przez większą część roku; trwają tam jednak, często majestatycznie piękne, dominując w samym sercu przestrzeni publicznej.

Nasi turyści odkryliby również synagogi (znacznie liczniejsze przed rokiem 1939) i meczety, a także hebrajskie i muzułmańskie cmentarze. I one współtworzą europejski pejzaż, są jednak o wiele mniej liczne, co jeszcze bardziej podkreśla chrześcijański charakter Europy."

J.H.H. Weiler,
Chrześcijańska Europa, W drodze 2003

Skoro ortodoksyjnego Żyda (notabene mieszkającego w USA) zachwyca chrześcijańskie dziedzictwo Europy, to jak my - jej mieszkańcy, potomkowie jej twórców - moglibyśmy się go wyrzec?